Hu hu ha, hu hu ha nie taka zima zła! Przygotowanie maski łagodzącej krok po kroku

środa, 13 lutego 2013

Zima powróciła. Troszkę mi nawet było smutno, jak z chodników zniknął śnieg. Lubię, jak jest tak biało za oknami, jakoś mi wtedy weselej na serduszku - może dlatego, że przestaje być tak straszliwie szaro. W każdym razie zima powróciła, a wraz z nią śnieg. Czuję się teraz dziwnie naładowana pozytywną energią i szczęśliwa, ale niestety moja buzia nie podziela tego entuzjazmu. Mroźne powietrze, nagłe zmiany temperatury, mocny wiatr i odkręcone prawie na maksa kaloryfery sprawiają, że moja twarz wygląda naprawdę strasznie - Stephen King na pewno z rozkoszą opisałby ją w jednej ze swych książek. Najgorsze jest ciągłe zaczerwienienie i swędzenie przeplatające się z pieczeniem. Istny koszmar!

Postanowiłam więc poszperać nieco po sklepowych półkach z nadzieją, że znajdę coś, co przywróci mojej buzi dawny - może nieidealny, ale "wyjściowy" - wygląd. Udało się - znalazłam gotowy, już dokładnie odmierzony zestaw do samodzielnego przygotowania maski łagodzącej.

 
Od razu zabrałam się za jej "ukręcenie". W woreczku znalazłam następujące składniki:
Składniki w każdym gotowym zestawie są już dokładnie odmierzone, więc wystarczyło je wszystkie połączyć, przy czym musiałam sobie jeszcze przygotować 15 g wody destylowanej lub demineralizowanej (ja odmierzyłam ją w zlewce, ale Wy możecie to zrobić za pomocą pipety, która znajduje się w zestawie).


Następnie wystarczyło zakasać rękawy i przystąpić do "ukręcenia" łagodzącego specyfiku:

  • Wyciągnęłam wszystkie składniki z woreczka i przygotowałam dodatkową wodę demineralizowaną oraz dwie szklane zlewki. Ułożyłam składniki i sprzęt tak, żeby wszystko leżało w zasięgu ręki i żeby można było wszystkie półprodukty od razu po kolei wlewać.

  • Do pierwszej zlewki dodałam po kolei następujące odmierzone już składniki: cosmedię, glyceryl cocoate, olej, glicerynę i konserwant.
 

Po czym wszystkie dodane składniki dokładnie wymieszałam.


  • W drugim naczyniu odmierzyłam wodę i podgrzałam ją w łaźni wodnej do temperatury około 50 °C. Wiem, że ciężko "tak na dotyk" określić, czy woda ma już właściwą temperaturę - sama miałam z tym problem, dlatego szczerze polecam zakup takiego termometru do sprawdzania temperatury herbaty. Jest to najczęściej urządzenie ekologiczne, spirytusowe, o zakresie temperatur 0-100 °C. Można go kupić w sklepach sprzedających yerba mate, czasami bywają także w sklepach z herbatami, ale z tego co wiem - rzadziej.


  • Następnie zalałam ciepłą wodą, tą którą wcześniej odmierzyłam i podgrzałam w łaźni wodnej, składniki wlane do pierwszej zlewki, po czym całość intensywnie wymieszałam aż do całkowitego połączenia się wszystkich składników.

  • Otrzymane mazidło odstawiłam do ostygnięcia. 
  • Po ostygnięciu do otrzymanej maski dodałam caresoft eco oraz ekstrakt z lukrecji i czarnego bzu. Całość znów dokładnie wymieszałam.
  • I na koniec na pudełeczko nakleiłam załączoną w zestawie naklejkę, przelałam do niego maskę i od razu ją wypróbowałam! :)
 


I jak moje wrażenia po użyciu maski? Powiem szczerze - rewelacja! Niech nie zrazi Was lekko brązowawy kolor - to przez caresoft, ale gwarantuję, że maska nie barwi skóry. Do tego doskonale radzi sobie z podrażnieniami i popękanymi naczynkami (zasługa ekstraktu z czarnego bzu), które w zimie często się zdarzają. W szybki sposób wycisza zaognioną i zaczerwienioną skórę (zasługa oleju ze słodkich migdałów), przywracając jej równowagę lipidową (zasługa caresoft). Co więcej, działa antyalergicznie i przeciwzapalnie (zasługa ekstraktu z lukrecji). Ponadto chroni skórę przed działaniem czynników zewnętrznych oraz wzmacnia jej naturalną barierę ochronną.

Maski w tym mroźnym okresie używam praktycznie codziennie, ale już widzę, że podrażnienia są rzadkością, więc pewnie zacznę ją stosować tylko dwa razy w tygodniu np. jako maskę pod maski algowe lub glinki i błota (zamiast serum). Jeśli chodzi o przechowywanie - jak używałam maski codziennie, to trzymałam ją w łazience, ale teraz - kiedy mam zamiar rzadziej jej używać - włożę ją do lodówki.

Mam nadzieję, że maska zadziała na Was równie łagodząco jak na mnie! :)

7 komentarzy:

  1. Nie robiłam jeszcze tego typu masek... chętnie czytam jak na razie :)
    Pozdrawiam ciepło:)

    OdpowiedzUsuń
  2. bardzo przydatny post ;)
    ciekawy i fajny blog, z chęcią obserwuję ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za ciepłe słowa i ogromnie się cieszę, że moje notki ktoś czyta *^^*

    OdpowiedzUsuń
  4. zastanawiam się nad jej zakupem, jak długo należy taką maskę trzymać na twarzy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a i w jakiej ilości jednorazowo należy nałożyć na buzię. :):)

      Usuń
    2. Ja generalnie używam jej jak kremu/serum, czyli nakładam cieniutką warstwę na twarz i nie zmywam (nie roluje się pod makijażem). Nakładam ją dwa razy w tygodniu, ale teraz w okresie zimowym moja buzia częściej jest podrażniona, więc częściej również używam maski, nawet codziennie. Nakładam ją też pod glinki i maski algowe.

      Możesz również nałożyć grubszą warstwę, potrzymać na buzi ok. 20 minut i zmyć lub średnią warstwę i po 20 minutach usunąć tylko jej nadmiar :)

      Usuń